lut 07 2009

author


Komentarze: 0

Tak to jakoś się składa, że wszystko się zmienia. Jakby człowiek na miejscu nie siedział to i tak odczuje zmianę. W samym sobie...

Dzisiaj miałem dwie okazje do stwierdzenia, że ludzie zmieniać się lubią... na lepsze, na gorsze, ale zawsze.

Jestem zdania, że zmienić nasze nastawienie do życia może tylko kop losu naszego. Niech to będzie wypadek, odejście, pożegnanie, przekonanie się o zdradzie kogoś, komu ufaliśmy – zawsze to stworzy z nas człowieka innego, pozbawionego złudzeń lub wierzącego w lepsze jutro.

Iza wyjechała do Anglii w roku zeszłym – opisywałem ją – dzisiaj odwiedziła mnie u mnie w pracy. Wprawdzie nie  mieliśmy zbyt wiele czasu, bo to i gorący okres i zamieszanie, ale nawet ta krótka chwilka pozwoliła mi zobaczyć jak bardzo się zmieniła. Przyjechała na tydzień. To dziwne dla mnie, że jako młoda emigrantkę  już ją ta polska szarość potęgowana pogodą denerwowała (a może po prostu tęskniła za tym kogo w tej Anglii zostawiła). W każdym razie promieniała – aż przyjemnie było popatrzeć na tę zahukaną nie tak dawno temu dziewczynę, która nie wiedziała co zrobić z życiem.

Uwielbiam takie zmiany – mają one w sobie coś ożywczego, młodzieńczego... 

Tak – oczywiście, mógłbym narzekać, że życie zweryfikuje jeszcze jej optymizm, że nie ma dzieci, że nie ma kredytów, ale... nie chcę...

Dla niej kopem pozytywnym było poznanie faceta, z którym obecnie mieszka. To on (jako już emigrant) ją sprowadził do Anglii, załatwił pracę... potrzebowała kogoś takiego i to dostała.

Na drugim biegunie sytuacji Izy jest sytuacja dziewczyn y z maila, który odczytałem zaledwie kilka godzin temu. Dawno ze sobą nie pisaliśmy. Drogi się rozeszły...

„Miniony rok był chyba najgorszy w moim życiu... po kolei traciłam wszystkich, którzy byli i są dla mnie ważni. To był rok ciężkich chorób, trudnych pożegnań i wielu sytuacji, z którymi do końca nie potrafiłam sobie poradzić. Ale też rok, który wiele mnie nauczył i bardzo zmienił. I chyba zupełnie wyleczył z wszelkiej naiwności. 
Przekonałam się, jak okrutna jest samotność, jaki smak mają martwe godziny, jak wygląda życie na trasie praca-dom, dom-praca i nic poza tym, jak to jest gdy ma się 29 lat, a dusza dobiega setki... I najgorsze chyba jest to, że powoli zaczynam się godzić z takim stanem, przyzwyczajać, bo nie mam siły by chcieć cos zmieniać...”

Nie dostałem wyraźnego pozwolenia na jego publikację tego maila, dlatego nie ujawnię ani jej imienia, ani miasta, niczego poza tą treścią – a takich listów dziennie śle się tysiące w Polsce...

Co jej poradzić? Czy pokazać, że nasz los leży w naszych rękach? Czy pokazać, że z każdego bagna jest wyjście, a co cię nie zabije... i inne pierdoły...

Tak przy okazji myśli o niej myślę o samotności i jej odcieniach... może i dla niej ratunkiem byłaby po prostu ten kop - ta naiwna, głupia miłość, w którą już przestała wierzyć...


Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz